Przed wyruszeniem próbowałam sobie wyobrazić, jak to będzie, czego mogę się spodziewać, co może się wydarzyć. Poprzeczkę postawiłam sobie wysoko, a rzeczywistość jeszcze znacznie przerosła moje oczekiwania. Przecudowna podróż, wspaniałe doświadczenie, niezapomniane widoki i totalny slow motion.
Pomyślcie kiedy ostatnio udało Wam się spokojnie zjeść śniadanie w wybornym towarzystwie ze wspaniałymi widokami? Mnie przez ostatnie 4 tygodnie codziennie, celebrowanie każdego posiłku, napawanie się przepięknymi wschodami i zachodami słońca za horyzontem, wypatrywanie delfinów, wielorybów, ptaków. Łapanie kalmarów, delektowanie się książką, słuchanie cudownych opowieści współzałogantów I docenianie prostego życia bez zbędnych bodźców.
W tę wspaniałą podróż ruszyliśmy 13.11.2016 w osiem (nie)przypadkowych osób: Jowita z Markiem, Andrzej, Bartek, Adam, Piotr, ja (Kasia) i kapitan Jasiek – ot taki dreamteam. Na własne życzenie zamknęliśmy się na 15,5 metrowym jachcie, rezygnując z “dobrodziejstw” cywilizacji.
Plan jest prosty: przepłynięcie Atlantyku (ok 2700 nM z Wysp Kanaryjskich na Martynikę) w około 18 dni (+/- 2 dni). Zakupy robimy zachowawczo na przynajmniej 21 dni. (Kapitan nie przyznał się do ostatniego dnia, że w “skrytości jachtu” miał jeszcze zapasy na kolejne siedem – ale czy chciał je zjeść sam? :o) )
20kg ziemniaków, 6 kg ryżu, 10kg makaronu, 10kg pomidorów, 300 jajek, 37 bochenków chleba i grubo ponad 300 litrów wody, mimo, że mamy 1000l w zbiornikach i odsalarkę.
Wypływamy o 13.30 licząc na pomyślne wiatry i brak choroby morskiej. Początek jest niezły, pycha mule na winie, płyniemy ok 6 węzłów oraz dobre samopoczucie, mimo, że w kambuzie rzucało nami jak workiem ziemniaków hahahaha
Kolejne dni mijają nam w kratkę, raz wieje, raz totalna porażka i flauta. Z całą pewnością nie jest to pasat, na który liczyliśmy i wizja dopłynięcia w ciągu początkowo planowanych 18 dni staje się coraz mniej realna. Ale przecież nigdzie nam się nie spieszy. W tej podróży chodzi głównie o drogę, a nie o cel sam w sobie.
Dni mijają nam spokojnie i bardzo przyjemnie. Dużo rozmawiamy, śmiejemy się, słuchamy swoich opowieści, jemy pycha jedzonko, co chwila mamy okazję do świętowania: urodziny Adama, Marka a później moje imieniny i trzykrotnie świętowane imieniny Andrzeja. Mimo jedynie 15,5 metrów, potrafimy znaleźć swoja własną przestrzeń i na swój sposób delektować się chwilą.
Na taki rejs nie wybierają się przypadkowi ludzie. My dogadujemy się bez najmniejszych problemów. Jak spadają nam morale z powodu braku wiatru, bądź deszczu, zawsze zdarza się coś pozytywnego. Złapanie kalmarów, odnalezienie legendarnego pasata czy „zwykłe” słońce. Jasiek sprawnie rozwiązuje wszystkie techniczne niespodzianki, bo nie są to dla niego problemy i wszystko jest pod kontrolą. Mamy wodę i prąd… świeczki, filmy i pyszną kawę.
Pasaty są legendarne… nam nie udało się ich odnaleźć. Pierwszą część rejsu płynęliśmy bajdewindem lewego halsu, drugą na silniku, trzecią bajdewindem prawego halsu… Prawie udało się uciec przed pasatami, które zaczęły szczęśliwie sprzyjać na dwa dni przed Martyniką. Z tego też powodu, nasz przelot przedłuża się do 24 dni, ale nikt z załogi nie wyglądał na zasmuconego. Przecież tu jest tak pięknie i cudnie. Jedyne co, to chcielibyśmy zdążyć na samolot… Uczymy się też jak z makaronu zrobić kolejną pycha sałatkę owocową :o)
Mija już miesiąc od początku mojej podróży i czuję, że coś się kończy. Ten miesiąc zapisuje się głęboko w moim serduszku jako jedna z najpiękniejszych „chwil” mojego życia. Polecam obejrzenie mojego filmu z tego wspaniałego rejsu:
No i epickie teksty wyjazdu: (…censored…) :o)
“Na sterniczka zawsze znajdzie się miejsce…”
Teraz czas na koleją część: podbijamy Karaiby!!!
Myślisz o żeglarkskim urlopie w tym rejonie? Skontaktuj się z nami. Wspólnie poszukamy najlepszych opcji i możliwości.
A może wolisz po prostu zapisać się na rejs? Zerknij na aktualne rejsy i wyprawy Ortem Sails.
Myślisz o żeglarkskim urlopie w tym rejonie? Skontaktuj się z nami. Wspólnie poszukamy najlepszych opcji i możliwości.
A może wolisz po prostu zapisać się na rejs? Zerknij na aktualne rejsy i wyprawy Ortem Sails.
Przed wyruszeniem próbowałam sobie wyobrazić, jak to będzie, czego mogę się spodziewać, co może się wydarzyć. Poprzeczkę postawiłam sobie wysoko, a rzeczywistość jeszcze znacznie przerosła moje oczekiwania. Przecudowna podróż, wspaniałe doświadczenie, niezapomniane widoki i totalny slow motion.
Pomyślcie kiedy ostatnio udało Wam się spokojnie zjeść śniadanie w wybornym towarzystwie ze wspaniałymi widokami? Mnie przez ostatnie 4 tygodnie codziennie, celebrowanie każdego posiłku, napawanie się przepięknymi wschodami i zachodami słońca za horyzontem, wypatrywanie delfinów, wielorybów, ptaków. Łapanie kalmarów, delektowanie się książką, słuchanie cudownych opowieści współzałogantów I docenianie prostego życia bez zbędnych bodźców.
W tę wspaniałą podróż ruszyliśmy 13.11.2016 w osiem (nie)przypadkowych osób: Jowita z Markiem, Andrzej, Bartek, Adam, Piotr, ja (Kasia) i kapitan Jasiek – ot taki dreamteam. Na własne życzenie zamknęliśmy się na 15,5 metrowym jachcie, rezygnując z “dobrodziejstw” cywilizacji.
Plan jest prosty: przepłynięcie Atlantyku (ok 2700 nM z Wysp Kanaryjskich na Martynikę) w około 18 dni (+/- 2 dni). Zakupy robimy zachowawczo na przynajmniej 21 dni. (Kapitan nie przyznał się do ostatniego dnia, że w “skrytości jachtu” miał jeszcze zapasy na kolejne siedem – ale czy chciał je zjeść sam? :o) )
20kg ziemniaków, 6 kg ryżu, 10kg makaronu, 10kg pomidorów, 300 jajek, 37 bochenków chleba i grubo ponad 300 litrów wody, mimo, że mamy 1000l w zbiornikach i odsalarkę.
Wypływamy o 13.30 licząc na pomyślne wiatry i brak choroby morskiej. Początek jest niezły, pycha mule na winie, płyniemy ok 6 węzłów oraz dobre samopoczucie, mimo, że w kambuzie rzucało nami jak workiem ziemniaków hahahaha
Kolejne dni mijają nam w kratkę, raz wieje, raz totalna porażka i flauta. Z całą pewnością nie jest to pasat, na który liczyliśmy i wizja dopłynięcia w ciągu początkowo planowanych 18 dni staje się coraz mniej realna. Ale przecież nigdzie nam się nie spieszy. W tej podróży chodzi głównie o drogę, a nie o cel sam w sobie.
Dni mijają nam spokojnie i bardzo przyjemnie. Dużo rozmawiamy, śmiejemy się, słuchamy swoich opowieści, jemy pycha jedzonko, co chwila mamy okazję do świętowania: urodziny Adama, Marka a później moje imieniny i trzykrotnie świętowane imieniny Andrzeja. Mimo jedynie 15,5 metrów, potrafimy znaleźć swoja własną przestrzeń i na swój sposób delektować się chwilą.
Na taki rejs nie wybierają się przypadkowi ludzie. My dogadujemy się bez najmniejszych problemów. Jak spadają nam morale z powodu braku wiatru, bądź deszczu, zawsze zdarza się coś pozytywnego. Złapanie kalmarów, odnalezienie legendarnego pasata czy „zwykłe” słońce. Jasiek sprawnie rozwiązuje wszystkie techniczne niespodzianki, bo nie są to dla niego problemy i wszystko jest pod kontrolą. Mamy wodę i prąd… świeczki, filmy i pyszną kawę.
Pasaty są legendarne… nam nie udało się ich odnaleźć. Pierwszą część rejsu płynęliśmy bajdewindem lewego halsu, drugą na silniku, trzecią bajdewindem prawego halsu… Prawie udało się uciec przed pasatami, które zaczęły szczęśliwie sprzyjać na dwa dni przed Martyniką. Z tego też powodu, nasz przelot przedłuża się do 24 dni, ale nikt z załogi nie wyglądał na zasmuconego. Przecież tu jest tak pięknie i cudnie. Jedyne co, to chcielibyśmy zdążyć na samolot… Uczymy się też jak z makaronu zrobić kolejną pycha sałatkę owocową :o)
Mija już miesiąc od początku mojej podróży i czuję, że coś się kończy. Ten miesiąc zapisuje się głęboko w moim serduszku jako jedna z najpiękniejszych „chwil” mojego życia. Polecam obejrzenie mojego filmu z tego wspaniałego rejsu:
No i epickie teksty wyjazdu: (…censored…) :o)
“Na sterniczka zawsze znajdzie się miejsce…”
Teraz czas na koleją część: podbijamy Karaiby!!!