polub nas - facebook polub nas google+ nasze fimy na YouTube

relacja z naszego rejsu na polinezji francuskiej

Postanowiliśmy pożeglować po przepięknym archipelagu - na Polinezji Francuskiej. Plan był prosty, jedziemy na Papeete, wsiadamy na jacht, płyniemy, kąpiemy się, nurkujemy, podziwiamy przyrodę i jemy pyszne sałatki z surowego tuńczyka i lokalnych warzyw i owoców. I TAK BYŁO!!!



A dokładniej wyglądało to tak:
Przelot z Los Angeles na Tahiti minął bardzo sprawnie i szybko - przespałem cały leżąc wygodnie na 4-ech wolnych fotelach :o) Samolot wylądował o czasie, więc miałem 4 godziny do startu lokalnego lotu na wyspę Raiatea skąd czarterowaliśmy jacht. Biuro Air Tahiti - małych lokalnych linii otwierali o 0700 więc ustawiłem się prawie pod drzwiami aby zapytać czy nie mogę zmienić biletu z 11:20 na któryś z wcześniejszych lotów, które odbywają się regularnie co około półtorej godziny.
Okazuje się, że problemu żadnego nie ma, a miły pan zza biurka zapytał czy może być na 0715? Ja zdziwiony informuje go, że to za mniej niż 15 minut, w odpowiedzi usłyszałem: no i co z tego? Dostałem nowy wydruk z drukarki igłowej i poszedłem nadać bagaż. Wszystko poszło bardzo sprawnie i przed odlotem jeszcze zdążyłem wyjąć książkę żeby poczytać... Ciekawe czy coś takiego kiedykolwiek będzie możliwe w Polsce? ;) .

Lot krótki, niestety bez przesiadek - czyli bez lądowania wewnątrz atoli z możliwością zrobienia zdjęć z powietrza - minął i wylądowałem w Uturoa wcześnie rano, kolory jeszcze do mnie nie przemawiały, ale zapowiadało się dobrze:



Tutaj poczekałem na Erwan'a mojego gospodarza, u którego spałem przez weekend. W międzyczasie poznałem gadatliwych Amerykanów, który opowiedzieli mi pół historii swojego życia, a pociągnięci za język opowiedzieli co robili i gdzie byli na Polinezji. Erwan odebrał mnie z lotniska i pojechaliśmy ich większym samochodem (Fiat Panda ;) ) do domu położonego na wzgórzu...
Poczułem się jak w raju, widok z okna mojej sypialni:


Na wprost Bora Bora z prawej tuż za krawędzią kadru Tahaa.

Wieczorem gospodarze zabrali mnie na halloween, gdzie poszliśmy z ich córką. Święto, które jak się okazało jest spokrewnione ze starą tradycją Polinezyjczyków, którzy po śmierci króla, bądź innej ważnej osoby przebierali się i wieczorami wychodzili na ulice zabijając napotkane osoby...



U młodego pirata widać już mord w oczach ;)

Następnego dnia pojechaliśmy na regaty hobbycat'ów połączone z weekendowym piknikiem mieszkańców Uturoa i okolicznych miejscowości. Poznałem kilka fantastycznych postaci w tym "pilota" hydroptere'a czyli chyba najszybszej jednostki na świecie :)

Po południu Erwan zawiózł mnie do mariny gdzie czekała na mnie już dwójka załogantów: Jacek i Basia. Przyjechali na Polinezję już kilka dni wcześniej i byli gotowi do wejścia na pokład.
Ponieważ nasz rejs oficjalnie zaczynał się dzień później w Papeete na Tahiti oddalonym o 120 mil, zrobiliśmy szybkie zakupy podstawowych artykułów potrzebnych do przelotu 120 mil i wyruszyliśmy w drogę przez Pacyfik  - brzmi groźnie ;).
Nasza trasa:



Po niecałych 20-tu godzinach w morzu, w okolicach 1430 pojawiliśmy się w marinie Taina. Wiało zdrowo, do 30 węzłów w burtę, ale zaparkowaliśmy z pomocą załogi jachtu Swan 100 stojącego obok. Niestety wzięli wszystkie mooringi, zabierając 3 miejsca ;)) Dużemu wolno, a jacht piękny.

Reszta załogi czekała na nas na nabrzeżu od 15-tu minut, więc zgranie w czasie idealne. Wrzuciliśmy bagaże na pokład, sporządziliśmy listę zakupów i delegacja poszła do Carrefoura. Ja tymczasem zająłem się drobnymi naprawami, raczej poprawkami na jachcie - małe kosmetyczne rzeczy, których wg mnie mogłoby nie być, jakiś supeł na taśmie od lazy jack'a, prawie zgubiona klamerka... ot, takie detale.

Po powrocie z shoppingu zapakowaliśmy zakupy na jacht, podziękowaliśmy w porcie za gościnę i popłynęliśmy spędzić pierwszy wieczór na bojce. I tu niespodzianka: już pierwszego wieczoru podczas postoju za rufa przepłynęły: dwa duże tuńczyki, żółw, i płaszczka...
Przypomniał mi się widok z okna i pomyślałem: "Jestem w raju i chyba w głowie mi sie poprzewracało!".
Wieczór minął bardzo miło na poznawaniu się, zjedliśmy kolację i sprawdziliśmy czy wino na drugim końcu smakuje też dobrze :o).
Pierwszy Polinezyjski zachód słońca:



Wyruszyliśmy z Papeete i naszym pierwszym celem była wyspa Moorea i zatoka Cooka. Właśnie w tych okolicach znajduje się podwodny wrak samolotu, na którym można zanurkować. Na wyspach można zanurkować też na innych wrakach znajdujących się na głębokości do 30m. Wieczorna wycieczka zaowocowała pierwszymi zdięciami obłędnie zielonych wysp i po wizycie w krytej strzechą restauracji wróciliśmy na jacht.



Kolejnym etapem było przepłyniecie przez noc i dalsza eksploracja i podbój wysp: Huahine, Raiatea, Tahaa, Bora Bora i Maupiti. Noc minęła spokojnie, plynęliśmy głównie na żaglach choć w międzyczasie wiatr zelżał i musieliśmy na jakiś czas odpalić silnik. Tuż przed zachodem słońca spotkaliśmy ptaka stojącego na wodzie:



Rano dopłynęliśmy na Raiatea. Stanęliśmy przy jednym z wielu Motu, czyli małych wysepek położonych na granicy oceany i atolu, gdzie spotkaliśmy lokalnego mieszkańca barki i "jego" delfina, który pływał w zatoczce, był ranny i dokarmiany przez nowo zapoznanego Polinezyjczyka.


Następnym miejscem było miasteczko Uturoa, gdzie trafiliśmy na występy lokalnego zespołu, a dziewczyny rozkręciły imprezę taneczną przy targu kwiatowym: ;o)



Po uzupełnieniu zapasów i odwiedzinach Polaka prowadzącego tutaj sklep od ponad dwóch dekad popłynęliśmy do Coral River. Rzeka koralowa, o co chodzi? Woda przerzucana przez fale ponad barierą rafy koralowej spływa do środka atolu między wyspami tworząc właśnie rzeki. Jedne płyną szybciej inne wolniej, a w niektórych z nich można spotkać wspaniałe koralowce i tysiące kolorowych ryb:



Stąd popłynęliśmy do zatoki Faaroa, gdzie swoje ujście ma rzeka o tej samej nazwie. W górę rzeki dostaliśmy się pontonem, w między czasie korzystając z jedynej chłodniejszej wody, czyli wody w rzece. Powiedzenie "trochę wody dla ochłody" nabiera nowego znaczenia jeśli w oceanie wynosi ona 27 stopni :)



Kolejnym celem była wyspa Huahine i zatoka Avea. Zeszliśmy tutaj na ląd, trafiliśmy do wspaniałego ośrodka z przemiłą obsługą i dobrze zaopatrzonym barem. Wieczorem zapłonęły pochodnie na pomoście i atmosfera zrobiła się ponownie bajkowa... tylko czemu nie wzięliśmy aparatu? :o)

Następnego dnia popłynęliśmy do głównego miasta na Huahine, do Fare. W małej lokalnej knajpce pod wiatą z ceraty zjedliśmy pysznego tuńczyka z jarzynami i ryżem, odwiedziliśmy sklep w celach uzupełnienia rumu i soku ananasowego i bardzo miło spędziliśmy wieczór.



Kolejną wyspą była Bora Bora - najbardziej znana wyspa Polinezji Francuskiej. Jest malownicza, kolory wody zaczynają się na ciemnogranatowym, przechodzą przez ciemnoniebieski, niebieski, turkusowy... zielony, błękitny... bueh... o kolorach facet nie powinien się ponoć wypowiadać, było "straszne":



Na wyspie zaprowadziłem załogę w miejsce, gdzie można spotkać rekiny, a płaszczki "jedzą z ręki". Kuba nieświadomy stał wesoło zakładając maskę, gdy za nim filmowa płetwa nie dała sie zauważyć na powierzchni... Rekin pływał tuż pod powierzchnią, potem przypłynęły inne... i zrobiło się wesoło. Dziewczyny wskakiwały na ponton niczym pingwiny na lodowiec, panowie polowali z aparatami i kamerami uganiając się za najlepszymi ujęciami.

Niczego nieświadomy Kuba oglądany przez rekina:



Duża płaszczka mija się z rekinami:



Loty synchroniczne płaszczek:



Na wyspie tak nam się spodobało, że zostaliśmy tu aż do końca. Stąd załoga odleciała na Papeete i dalej do Polski, a ja z Kubą i Jurkiem odprowadziliśmy jacht do mariny w Uturoa.
Niestety, wszystko co dobre szybko się kończy i niecałe 3 tygodnie w raju minęło jak błyskawica. Jedno wiemy na pewno: wracamy na Polinezję Francuską już wkrótce!

Kolejnym etapem podróży dookoła świata była Nowa Zelandia. Relacja wkrótce!

PS. Bora Bora - perła Polinezji. Jest piękna, ale są ładniejsze ;) Które? Przekonaj się sam :)



Ta uzywa COOKIES. Więcej informacji TUTAJ
Ortem Sails 2005-2014